czwartek, 30 sierpnia 2018

Przedwczesna koronacja wyzwania - Silesiaman '18

Start w Silesiamanie w Katowicach miał być zwieńczeniem mojego Triple Ironman Challenge, jednak trochę się przeliczyłem, a może poszedłem po rozum do głowy i trochę odpuściłem przed zawodami (dziękuję Kasiu!) i opłaciło się. Do końca wyzwania pozostały 4 dni, a do pokonania: pływanie (2km), rower (35km) i bieganie (16km) - podsumowanie napiszę początkiem września. Teraz czas na podsumowanie mojego startu. 

Nie nastawiałem się na konkretny czas podczas zawodów, chciałem je przede wszystkim ukończyć, czego nie udało mi się zrobić w zeszłym roku. Przyszła pora, żeby sobie coś udowodnić. Całe przygotowania bazowały na moim wyzwaniu Triple Ironman Challenge, więc nie trenowałem według ścisłej rozpiski, a wychodziłem wtedy kiedy miałem czas i kiedy miałem na to ochotę, z zachowaniem odpowiednich objętości treningowych. 




Tym razem na zawody w ramach mojego 1-osobowego team'u wsparcia wybrał się tata. Kasia z Kubą zostali z powodu pogody w domu. 
W przeciwieństwie do zeszłego roku było chłodno (około 13*C) i zamiast słońca podczas praktycznie całych zawodów towarzyszył nam deszcz. W przeciwieństwie do większosći zawodników cieszyła mnie ta pogoda, ponieważ prawdopodobieństwo, że się odwonię malało przy tej pogodzie. Nie miała ta pogoda jednak dla mnie samych zalet, poza wzięciem worka na śmieci, żeby mieć czy przykryć worek w strefie zmian, nie byłem kompletnie przygotowany do tej pogody "taktycznie", ale o tym później. 



Większość z nas twierdziła zgodnie, że część pływacka będzie najprzyjemniejszą z części podczas czasu zawodów. Było w tym trochę prawdy, bo grzały nas pianki, i tak byliśmy mokrzy, a temperatura wody tego dnia była wyższa niż temperatura powietrza. 

Tradycyjnie, bogaty w doświadczenia, ustawiłem się szeroko na linii startu, mniej więcej w trzecim rzędzie startujących. Start był dość spokojny, nie było ścisku, ale mimo wszystko na pierwszych 200-300 metrach co jakiś czas "trafiało się" na innych zawodników. 
Pływanie szło mi dość sprawnie i przyjemnie, zdarzało się kilka razy delikatnie zboczy z trasy, ale w miarę na bieżąco mogłem korygować kierunek. Niestety w wodzie ciężko było mi określić czy znajduję sięw pierwszej grupie zawodników czy może zamykam stawkę. 
Kończąc pływanie czułem się bardzo dobrze i gdyby trzeba było dalej płynąć to byłbym chętny. To jednak był koniec pływania i pobiegłem do strefy zmian.




T1 (z resztą podobnie jak T2) to coś co kompletnie mi nie wyszło na tych zawodach. Tak kiepsko przygotowanego stanowiska w strefie zmian chyba nigdy nie miałem. Wszystko schowane w torbie (żeby nie zmokło) i właściwie brak konkretnego planu co ubrać na taką pogodę. O ile ściąganie pianki poszło mi w miarę sprawnie, o tyle znalezienie w torbie rzeczy, spakowanie żeli i batonów, ubranie termoaktywnej koszulki, która była zostawiona na lewo i wciągnięcie skarpetek, sprawiło, że w strefie zmian spędziłem jakieś 5 minut...



Rower rozpocząłem po jakichś trzech pierwszych kilometrach od wywrotki... na zakręcie. Z powodu deszczu asfalt był śliski, niby zwolniłem na zakręcie, bo zakręt miał 90*, jednak koła straciły przyczepność i przejechałem się na boku po asfalcie. Dobrze, że nie jechało nic naprzeciwko. Dodatkowo jeszcze dostałęm reprymendę od wracających (prawdopodobnie z kościoła) dwóch starszych pań: "I po co tak pędzisz, już spadłeś przez to na setne miejsce! Tak ścigać się w niedzielę? Kto to widział..." 

Po założeniu łańcucha, szybko się pozbierałem i popędziłem dalej. Na własne oczy widziałem jeszcze cztery wywrotki na tym zakręcie, także myślę, że conamniej dwucyfrowa liczba wywrotek miała tam miejsce. Adrenalina robiła swoje, a dodatkowe emocje pojawiały się, kiedy człowiek rozpędzał się do ponad 40km/h i pędził po śliskim asfalcie w kierunku mety.




Obawiałem się, że kryzys przyjdzie na trzecim albo czwartym okrężeniu, ale nic takiego nie miało miejsca. Głowę zajmowałem liczeniem zawodników przede mną, mijających mnie z naprzeciwka i ściganiem się z innymi. Ostatnim śliskim punktem było miejsce zejścia z roweru i zbiegnięcia do strefy zmiany - co niektórzy hamowali na barierkach. 

Druga strefa zmian poszła mi niewiele lepie niż pierwsza. Po rowerze nie czułem w ogóle stóp, ze względu na deszcz od początku jechaliśmy w przemoczonych butach i skarpetkach, które z każdym kolejnym kilometrem marzły. W strefie zmian więc wycisnąłem wodę ze skrpetek (bo oczywiście na zmianę nie wziąłem żadnych), przebrałem się trochę i ruszyłem na bieg. 



Po rowerze wiedziałem, że będzie dużo lepiej niż przed rokiem. Tak też faktycznie było, pierwsze okrążenie poszło dość sprawnie, drugie jeszcze też mimo, że trasa była męcząca psychicznie ze względu na "patelnię" i "agrafkę". Podczas trzeciego okrążenia przyszedł lekki kryzys, coraz bardziej bolały łydki, udało się jednak przetrwać. Ostatnie okrążenie to bieg głową i walka o to, by pierwszy raz ukończyć bieg na dystansie 1/2 IM bez przechodzenia do marszu (za wyjątkiem punktów żywieniowych) - udało się!



Udało się i to w całkiem niezłym czasie - łącznie: 5:43:44, czyli lepiej niż przed dwoma laty Ironman Gdynia!
Analiza czasów poszczególnych etapów w porównaniu z poprzednimi startami już wkrótce. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz