środa, 1 kwietnia 2015

Nie samym bieganiem żyje człowiek - Chile 2015

Wprawdzie było to 2 miesiące temu, ale dopiero teraz znalazłem chwilę i motywację (albo chęci), żeby kilka słów napisać o moim "wakacyjnym" wypadzie na drugą półkulę. 

Kiedy ma się kilka pasji, dobrze jest jak one nie kolidują ze sobą, a jeszcze lepiej jeśli łączą się i współgrają. Dlatego cieszę się, że moja miłość do podróży całkiem nieźle współpracuje z bieganiem i triathlonem. Sport zszedł na drugi plan na przełomie stycznia i lutego, kiedy to wybrałem się na wyprawę do Chile. 

Flaga Chile


Okazja nadarzyła się dość spontanicznie, ale z takich okazji aż żal nie skorzystać, mimo, że skutki "finansowe" odczuwam do dnia dzisiejszego. Oczywiście przy okazji wyjazdu zacząłem od razu szukać możliwy zawodów i biegów, w których mógłbym wystartować. Niestety nasz przylot przypadał na środek lata (temperatura 35-40 stopni), więc i zawodów żadnych nie było. Tak, więc pozostawało mi ograniczyć się do treningów, o których także wspomnę w tym wpisie.


Lot, strefa, klimat


Kiedy w Polsce zima trwała w najlepsze (końcówka stycznia), ja byłem ubrany w krótkie spodenki, bezrękawnik, klapki i okulary przeciwsłoneczne, ponieważ w Chile właśnie był środek lata. Wylot z Warszawy, przesiadka w Paryżu i po 2h + 14h godzinach lotu wylądowałem w Santiago - stolicy Chile. Odprawa i bramki dla ludzi spoza Chile poszły w miarę sprawnie i po opuszczeniu lotniska przywitała nas wysoka temperatura, stosunkowo wysoka wilgotność (biorąc pod uwagę, że Chile leży mniej więcej na tej samej szerokości geograficznej co Polska, tyle, że na półkuli południowej), a także bezchmurne niebo i mocne słońce (mocniejsze niż u nas, ponieważ Santiago leży na wysokości 520 m.n.p.m.). 
Zegarki przestawialiśmy "zaledwie" o 4 godziny, ze względu na to, że w Polsce mieliśmy czas zimowy, natomiast w Chile był czas letni. Obecnie ta różnica wynosi już 6 godzin. 
Podczas całego pobytu i podróżowania (3 tygodnie) trafił nam się zaledwie 1 dzień deszczowy i to też w zasadzie tylko pół dnia. Poza tym, podróżując na południe pogoda nieco się zmieniało, nieco częściej było pochmurno i noce stawały się chłodniejsze, mimo to jednak pogoda była dla nas bardzo łaskawa.

Panorama Santiago ze wzgórza St. Cristobal


Wulkany, trzęsienia ziemi i tsunami  


W odróżnieniu do Polski w Chile występują bardzo często trzęsienia ziemi. Byliśmy bliscy doświadczenia jednego, ale akurat wtedy byliśmy na południu (a trzęsienie miało miejsce w Santiago i okolicach). Są one na porządku dziennym i zdarzają się nawet kilka razy w miesiącu. 
Kolejną "atrakcją" są wulkany, który jest bardzo dużo w Chile (jeden udało nam się odwiedzić, ale o tym później). W większości są to wulkany wygasłe, które nie grożą erupcją, są jednak nadal i takie, które wciąż są aktywne i czasem wybuchają. Jakieś 2 tygodnie po naszym "odezwał się" wulkan Villarrica obok, które przejeżdżaliśmy. 
Na koniec dodam tylko o realnym zagrożeniu tsunami, przed którym ostrzegają nawet znaki drogowe. W zagrożonych miastach są także oznakowane drogi ewakuacji w razie nadchodzącej fali. Przy okazji powrotu z południa odwiedziliśmy jedną z nadmorskich miejscowości, która nie tak dawno odwiedziła niszcząca fala, która zniszczyła praktycznie wszystkie domostwa i nadmorskie atrakcje. Obecnie mieszkańcy mieszkają w bardzo wąskich domach szeregowych, które wybudował im rząd.

Znaki i sygnalizacja ostrzegająca przed nadchodzącą falą


Życie w mieście, ludzie, transport


Stolica kraju jest bardzo zbliżona to naszych większych miast, z tą różnicą, że zdecydowanie bardziej widać różnice społecznościowe. Biedne dzielnica na obrzeżach miast mają się nijak do bogatego centrum czy gór (bogaci ludzie z centrum uciekają w góry, żeby uciec przed smogiem, który unosi się nad Santiago). 
Mimo to ludzie są bardzo życzliwi i pogodni. W miarę możliwości służą też pomocą. Napisałem w miarę możliwości, ponieważ pewną barierą może być bariera językowa. Niestety angielski, nawet bardzo dobry, nie wystarczy, żeby się tu dogadać, mało kto umie tu w ogóle po angielsku. Prędzej człowiek dogada się tutaj po hiszpańsku (w Chile mówi się nieco innym hiszpańskim), portugalsku czy nawet włosku. Na południu z kolei w grę wchodzi także niemiecki, ze względu na spore zaludnienie właśnie przez ludzi z Niemiec. 
Jeśli chodzi o komunikacje miejską, to Santiago ma 5 linii metra (szósta jest w budowie), które pozwalają na bardzo dobrą komunikację po mieście. Dodatkowo kursują autobusy (nie miałem okazji skorzystać) zarówno miejskie jak i daleko bieżne, które są najlepszą opcją transportu  po kraju, jeśli ktoś nie dysponuje autem. Jeśli chodzi o samochód to jest to też dobry pomysł, ponieważ drogi i autostrady w Chile są bardzo dobre. Oznakowanie też jest ok. Cena benzyny jest podobna do tej w Polsce. Drożej jest na wyspach, na które można się przedostać głównie promami. Pierwsze jazdy w Chile mogą jednak okazać się trudne, a to ze względu na nie uznawanie przez wielu kierowców lewego pasa jako szybszego, a także czasowe zmiany organizacji ruchu w centrum Santiago (w porannych i popołudniowych godzinach szczytu niektóre ulice zmieniają się na jednokierunkowe, a w godzinach szczytu są albo w jedną albo w drugą stronę, w zależności od tego czy samochody wyjeżdżają z miasta czy do niego przyjeżdżają).
Są miejsca, na które jedyną opcją jest samolot bądź długo płynący prom (zupełne południe Chile, Wyspa Wielkanocna, Wyspa Robinsona Cruzoe). 

Nasz główny środek transportu

Kuchnia


Na ten temat można by pisać wiele, bo wbrew pozorom kuchnia chilijska jest bardzo bogata. Je się dużo owoców (często można spotkać przydrożnych sprzedawców, nawet przy autostradach!), a także warzyw. Podstawą jest chilijska sałatka składająca się z pomidora i cebuli. Używa się również dużych ilości cytryn (do skrapiania sałatek). 
Jeśli chodzi o konkrety to najsłynniejsze chyba: empanadas, czyli duże pierogi z nadzieniem do wyboru: mięsnym, serowym, jabłkami, krewetkami i w wielu innych kombinacjach, dobre na każdą porę. Słynne także humitas i choclo. Pierwsze to paczuszki z masy kukurydziano-serowej zawinięte w liście kukurydzy. Natomiast choclo to także danie na bazie masy kukurydzianej z dodatkiem mięsa i warzyw. Jest także wiele potraw z rybami lub owocami morza, których i tak nie sposób tu wymienić. Jeśli miałbym porównywać to nawiązałbym najbardziej do kuchni śródziemnomorskiej.
Na koniec napoje. Oczywiście Chile słynie z winnic, a co za tym idzie z win. Ja do wielkich koneserów wina nie należę, więc wypowiadać się nie będę. Natomiast jako ciekawostkę chciałbym wspomnieć o Pisco Sour. Jest to aperitif na bazie trunku pisco - coś w stylu brandy - soku z cytryny, ubitych białek z jaj kurzych i angostury oraz kruszonego lodu. Znakomicie orzeźwia w słoneczne dni. 

Empanada z mięsem


Sport


Jak obiecałem, tak jest. W tej kwestii mamy kolejne podobieństwo do Polski, bo także możemy zaobserwować boom na bieganie. Zwłaszcza w Santiago można spotkać bardzo dużo osób biegających, indywidualnie, grupowo, amatorsko, profesjonalnie, szybko, wolno... a do tego kolejne mnóstwo rowerzystów. Władze miasta promują sport do tego stopnia, że na weekend niektóre ulice są zamykane, aby mogli z nich bezpiecznie korzystać biegacze i rowerzyści. 
Jeśli chodzi o miejsca do biegania to mnie osobiście zachwyciło wzgórze świętego Krzysztofa (Cerro San Cristobal), na którym jest wyznaczona trasa rowerowa i ścieżki biegowe, wbiegając na górę mijamy 2 baseny, a także kilka ogrodów i punktów widokowych, aby dobiec na samą górę na wzgórze.

Figura na szczycie wzgórza św. Krzysztofa

Zwiedzanie


Chile mają bardzo wiele do zaoferowania. Siłą rzeczy w te 3 tygodnie nie udało nam się zwiedzić nawet 1/3 tego. Wyspy Wielkanocne, Wyspa Robinsona Cruzoe, Patagonia, a także pustynie Atakamy na północy... wszystko pozostało jeszcze nie odkryte, ale... i tak widzieliśmy wiele.
Stolica, Santiago, od centrum po obrzeża, od bogatych do biednych dzielnic, większość wartościowych muzeów i miejsc. Pałac prezydencki, katedra, najwyższa wieża w Ameryce Łacińskiej, Plaza de Armas, winnica Concha y Toro, to tylko z miejsc, które udało nam się odwiedzić. 
Następnie w okolicy odwiedziliśmy portowe Valparaiso (miasto, w którym komunikacją miejską są... windy) i nadmorski kurort Vina del Mar oraz Pomaire - miejscu kultury ludowej, gdzie można było zakupić ręcznie wykonane, gliniane przedmioty użytku codziennego. 
Na kolejny tydzień wyruszyliśmy na wyprawę na południ, najpierw przeprawa promowa na archipelag Chiloe, gdzie zwiedziliśmy prawie wszystko: Castro (stolicę wyspy ze słynnymi domkami na wodzie), mniejszą wysepkę Achao, a także okolice Cucao i urokliwe miasteczko rybacki Chonchi. 
W drodze powrotnej poza Puerto Montt zatrzymaliśmy się w pięknie umiejscowionych domkach nad jeziorem Llanquihue'a, skąd mieliśmy widok na wulkan Osorno, który także zdobyliśmy. Poza licznymi wycieczkami po pięknej okolicy, udało nam się także objechać całe jezioro wraz z postojami w większych miejscowościach. 
Podczas drogi powrotnej do Santiago zatrzymaliśmy się także w nadmorskiej (a w zasadzie nadoceanicznej) miejscowości... nazwa mi wypadła z głowy, niedaleko Tome w regionie Concepcionu (w którym nic nie ma).
Na sam koniec, nasz Gospodarz zafundował nam chyba największą atrakcję - wyprawa do Cajon del Maipu, wysokogórski kanion położony w Andach i piknik na wysokości 3000 m.n.p.m i kąpiel w zbiorniku wodnym na tej wysokości!

Wyprawę oczywiście oceniam mega pozytywnie i cieszę się, że miałem możliwość odwiedzić ten najlepiej rozwinięty kraj w Ameryce Południowej. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć:

Valparaiso

Dom na skale

Domy na wodzie

Zachód słońca 

Chonchi

Słynne kościółki na Chiloe

Okolice Cucao i Ocean Spokojny w tle

Port

Wodospad

Wulkan Osorno

Wulkan Osorno

Widok z Osorno

Gotowy do odlotu na kolejne wyprawy!