niedziela, 1 czerwca 2014

Setki pierwszych razów...

Setki pierwszych razów, czyli... JBL Triathlon Sieraków!

Tak w pełni zatytułowałbym ten wpis ponieważ zaliczyłem wiele pierwszych razów (jak to zazwyczaj w debiutach), ale przede wszystkim zdobyłem bardzo cenne doświadczenia, a także... zostałem człowiekiem w połowie z żelaza! 

Przeddzień zawodów

Dojazd do Sierakowa zajął niecałe 6 godzin, wszystko poszło zgodnie z planem. Najpierw zameldowaliśmy się na Ranczu prze promie (nocleg tam serdecznie polecam), a następnie udaliśmy się w kierunku biura zawodów. Tam sprawny (nawet bardzo) odbiór pakietu startowego i powrót do samochodu po rower. Tu czekał mnie mój pierwszy raz (1. tak naprawdę to drugi) - montaż kół w moim crossie. Poszło dość sprawnie i nawet hamulec w miarę działał. 
Rower odstawiam do strefy zmian, ukradkiem podglądam co zawodnicy jeszcze zostawiają, większość zostawia same rowery, ewentualnie kaski - jutro rano będzie jeszcze czas, żeby donieść resztę potrzebnych rzeczy do strefy zmian. (2. Mój pierwszy raz, w którym zostawiałem na noc już sprzęt w strefie zmian). 
Korzystając z ciekawego Expo przy zawodach, sprawiłem sobie (rodzice mi) prezent na dzień dziecka kupując sobie (3. swój pierwszy) strój triathlonowy, w którym na drugi dzień startowałem. O godzinie 18.00 z małą obsuwą odbywa się odprawa techniczna i pasta party. Wieczór spędzam na przygotowaniach, pakowaniu, etc. i szybkim pójściu spać, bo na drugi dzień trzeba wstać o 6.30!

Poranek

Noc minęła spokojnie, nie miałem problemów z zaśnięciem, ani też nie budziłem się w nocy. Szybkie śniadanie, bardzo smaczne z resztą (ponownie polecam Ranczo przy promie) i ruszamy do Sierakowa. 
W strefie zmian już sporo zawodników, uważnie obserwuję, bo nie wiem czy już się ubierać w piankę, czy brać buty ze sobą, czy już wychodzi? Pytań jest mnóstwo w końcu to... 4. mój pierwszy raz na takim dystansie. Zaczynam przygotowywać sprzęt: buty, skarpetki, pasek z numerkiem, napoje, kask, ręcznik, okulary... przychodzi Artur, rozmawiamy chwilę, po czym żegnamy się, a sędzia sygnalizuje, że pozostało pięć minut do opuszczenia strefy. Zostawiam buty, biorę piankę, czepek i okularki pod pachę i ruszam w stronę plaży...

Stres tuż przed startem

Pływanie: 1.9km - 00:36:02

Pierwsze osoby już sobie pływają, ja nieśmiało na brzegu. Pora jednak ubrać piankę i "przywitać się" z wodą. Pierwszy raz (6.) w zasadzie testuję piankę, woda wydaje się być ciepła, pianka pasuje. Ostatnie 15 minut... przechodzimy przez bramkę, chipy piszczą, a z głośników leci słynne Two Steps From Hell - Heart of Courage 


Na minuty przed startem specjalny pokaz fly-boardu, robi duże wrażenie i utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę koniecznie tego spróbować, ale nie myślę już o tym. Przede mną 1900 metrów walki z wodą, z zawodnikami, z własnymi słabościami. Nie ma odliczania, jest muzyka coraz głośniej i wystrzał z armaty... RUSZAMY!


Start!

Korzystając z doświadczenia poprzednich startów ustawiam się w środku stawki i wbiegam do wody, zaczynam płynąć i ... jestem zdziwiony, bo jest dość "luźno". Co jakiś czas trafia się zawodnik z prawej, z lewej, przede mną, staram się wtedy namierzyć wolną przestrzeń przede mną i tam płynąć. Kontakt oczywiście jest, jest dość ciasno, ale nie przeszkadza to swobodnym pływaniu. Co jakiś czas unoszę głowę w poszukiwaniu wolnego miejsca i obserwując boję na którą zmierzamy, jeszcze daleko. Przy mijaniu boi robi się ciasno, ktoś ściąga za nogę, ktoś wpływa na Ciebie, wychodzimy na prostą. Robi się luz... w uszach wciąż mam Heart of Courage. Płynę swoim tempem i co oddech jestem oślepiany przez słońce (taki minus, gdy się oddycha na jedną stronę), słońce rozbija się o krople na moich okularach i ponownie widzę zieloną toń jeziora. W pewnym momencie stwierdzam, że coś za spokojnie wokół mnie, podnoszę głowę i zauważam, że znacząco zboczyłem z trasy. Obieram kurs na boję, na początku nie idzie zbyt dobrze, ale ostatecznie docieram do niej i... pozostaje ostatnia prosta i wyjście z brzegu. W końcówce robi się znów ciasno, ale sprawnie wyskakuje z wody i ruszam do strefy zmian.

Na czerwono zaznaczona moja trasa pływacka


T1 - Pierwsza strefa zmian: 5:34

Do pokonania około 500 metrów, droga wiedzie na początku dość mocno pod górę, mijam kilka osób, które idą, czasem truchtają. Czuję się dobrze i stwierdzam, że nawet mnie to pływanie nie zmęczyło. Pierwsze 1.9km przepłynięte w jeziorze (7.) i gdyby nie fakt, że dość sporo pewnie nadłożyłem drogi przez kiepską orientację, to byłbym bardzo zadowolony. Teraz trzeba nadganiać, a przede mną kolejny pierwszy raz - (8.) ściąganie pianki. Dobiegam zgodnie z planem: okulary na głowie, pianka do połowy ściągnięta. Dość luźno w strefie zmian, więc siadam, sprawnie ściągam piankę, czepek i okulary. Pod spodem mam już strój, więc pozostają buty, skarpetki, kask i pasek z numerkiem. Jestem gotowy, ściągam rower i śmigam na trasę.

Rower: 90.0km - 03:02:26

Rozpoczynam kolejne wielkie wyzwanie, jeszcze nigdy nie przejechałem na rowerze 90-ciu kilometrów (9.). Pierwsze okrążenie jadę "ile fabryka dała", a mimo to co chwilę mija mnie jakiś rower. Myślę sobie... za chwilę będę na szarym końcu. Co zawodnik w bardziej profesjonalnym sprzęcie to jestem przekonany, że pewnie już mnie dubluje. No, ale czego się spodziewałem po moim rowerze crossowo-trekkingowym? Postanawiam się skupić na czymś innym i analizuję sobie co wezmę na najbliższym punkcie odżywczym, wybór jest duży: woda, izotonik, banan, żel. Zaliczam pierwsze okrążenie, kolejni zawodnicy mnie mijają... przykra sprawa. Sprzęt jednak ma spore znaczenie: waga, opony, koła, kierownica, pedały (+ buty). 5:0 dla rowerów, które mnie mijają. Drugie okrążenie - siły jeszcze są, motywacja też, ale od około 37. kilometra każdy kolejny jest moim pierwszym (10.), bo po przepłynięciu blisko 2 kilometrów jeszcze nigdy tyle na rowerze nie przejechałem. 

Po jednym z okrążeń

Trzecie okrążenie i zaczynam być zmęczony, każdy kolejny podjazd zaczyna być odczuwalny. W końcu biorę na jednym z punktów żywieniowych żel - (11.) nigdy wcześniej nie próbowałem. Jest niezły, szybko go przyswajam, smakuje też całkiem dobrze, popijam izotonikiem i pędzę dalej. Powoli kończę 3. okrążenie, to znaczy, że już 66 kilometrów na moim rowerowym liczniku, jestem przekonany, że ja będę rozpoczynał ostatnie okrążenie, a wszyscy zawodnicy przede mną będą już kończyć. Bardzo pozytywnie się zaskakuję, kiedy widzę, że praktycznie wszyscy podążają na kolejne okrążenie - jednak nie jest ze mną tak źle, podnosi mnie to na duchu, tak jak słowa dwóch mijających mnie zawodników - "Na takim rowerze? Szacunek!". Ostatnie okrążenie to już pedałuje głowa. Podjazdy coraz bardziej strome, a sił coraz mniej. Staram się jak najszybciej nawodnić, żeby mnie później nie łapała kolka na biegu. W końcu docieram do belki końcowej i schodzę z roweru.

T2 - Druga strefa zmian 1:52

Na początek mocne wsparcie. Po zejściu z roweru słyszę - O, pierwszy "góral", brawo! I jeszcze jakieś mniej kulturalne okrzyki wrażenie, że osiągnąłem taki czas na takim sprzęcie. Podbudowany mijam Kasię, do której wydawało mi się, że się uśmiecham. Nogi miękkie, ale nim dobiegam do strefy zmian wszystko już pod kontrolą. Zostawiam rower, ściągam kask, przekręcam numerek i ruszam na ostatni etap.

Bieg: 21.1km - 01:49:49

Pierwsze okrążenie ruszam mocno, mijam kolejnych zawodników, ale ciężko stwierdzić czy przesuwam się w klasyfikacji, być może oni już robią kolejne okrążenie. Siły są, jednak trasa znacząco je odbiera. Nierówne ścieżki leśne, podbiegi, zbiegi, zakręty, drugi punkt żywieniowy - doceniam po raz pierwszy gąbki z wodą (12.). Każdy kolejny kilometr jest moim pierwszym (13.), na koniec okrążenia słynne serpentyny z motywującymi banerami: "Niemożliwe w triathlonie nie istnieje", "Limity... Jakie limity?", "Ukończyć znaczy zwyciężyć!", wbiegam na stadion, publiczność dopinguję, siły wracają i ... ponownie w las. 
Drugie okrążenie kończę po 28. minutach, dość spore rozczarowanie liczyłem na lepszy czas, ale trasa robi swoje. Mimo zmęczenia mijam kolejne osoby, niektórzy walczą już ze skurczami, inni z brakiem sił. 
Trzecie okrążenie, chyba najgorsze... zmęczeni daje się we znaki. Na drugim punkcie żywieniowym przechodzę do marszu, żeby zjeść ostatniego banana na trasie, napić się i oblać wodą. Ponownie biegnę... Zostaje ostatnie okrążenie, myślę sobie, że po raz ostatni mijam te miejsce i staram się wykrzesać resztki sił. Teraz już mało kto kogo wyprzedza. Trzymam się chłopaka, który robił pokaz na fly boardzie przed startem, w końcu udaje mi się go minąć. Na ostatnich serpentynach doganiam też Joannę Jabłczyńską. Płaska trasa już i kibice, więc pora na finisz, na ostatniej prostej na stadionie przybijam jeszcze piątki trzem małym dzieciakom i wpadam szczęśliwy na metę. Czas: 5:35:43.

Ostatnia prosta...

... i meta


Podsumowanie

Wpadam na metę, zrywam taśmę jak zwycięzca, medal i strefa finishera. Napoje, piwo, owoce, lody, hamburgery, leżaki i basen - istny raj po wykańczającym wysiłku. Mój pierwszy Ironman 70.3 (14.) ukończony. Liczne pierwsze razy za mną i ... mimo, że nadal czuję większość mięśni, nie mogę się doczekać kolejnego startu!

Sam dystans poszczególnych etapów jest wyzwaniem, a tym bardziej jeśli wszystko połączymy w jedne zawody, dodając do tego ciężki teren (zarówno trasa rowerowa jak i biegowa do łatwych nie należały) otrzymamy prawdziwe wyzwanie jakim jest Ironman 70.3. Zawody organizacyjnie na najwyższym poziomie, a jeśli chodzi o mój start to...
Nie jest źle, ale też będzie lepiej. Wynik nie powala na kolana, ale zrealizowałem plan minimum, wiem nad czym pracować i co mogę poprawić. 
Pływanie - czas zaskakująco dobry, jednak spokojnie kilka minut dałoby się jeszcze urwać, gdyby nie moje "wydłużanie" trasy i oddychanie na jedną stronę.
Rower - tutaj główny progres nastąpi przy poprawie sprzętu, ale też i treningi nie były optymalne i pod tym kątem też jest szansa na poprawę.
Bieganie - największe rozczarowanie jak dla mnie. Nawet uwzględniając trasę czas mógłby być o 10 minut lepszy, wyszło jednak nieprzygotowanie do całości dystansu 113 kilometrów.



Na koniec chciałem podziękować, przede wszystkim Kasi, która była moim tradycyjnym supportem technicznym podczas całego wyjazdu, rodzicom, którzy w razie kryzysów finansowych są moimi sponsorami i kredytem niskoprocentowym, a także wszystkim, którzy trzymali kciuki, kibicowali i gratulowali na koniec. Dziękuję!