Kolejne zawody - kolejny wpis. Tym razem o terenowym odpowiedniku Ironmana - XTerra. Zawody odbyły się w jednym z piękniejszych miejsc w Polsce - krakowskim Zakrzówku. W ramach XTerra Poland odbywały się także Mistrzostwa Polski w Cross-triathlonie, a możliwość wygrania slotów na Mistrzostwa Świata XTerra na Hawajach ściągnęła wielu zawodników zza granicy.
Przemyślenia przed startem
Szczerze mówiąc nie wiedziałem czego się spodziewać po trasie, ale mój rower, delikatnie mówiąc, odstawał od pozostałych maszyn z grubymi oponami, co najmniej dwa razy szerszymi niż moje. Średnia wieku jednak wychodziła około 40 lat, wiec nie przewidywałem dużej konkurencji w mojej kategorii wiekowej.
Pływanie
Pływanie odbywało się w zalewie, który powstał po zalaniu starego kamieniołomu wapienia. Dzięki czemu woda była lazurowa i bardzo przyjemna. Temperatura wynosiła ponad 22*C przez co zabronione było pływanie w piankach. Start był z wody i nastąpił zaskakująco szybko - do tego stopnia, że niektórzy jeszcze się znajdywali w wodzie. Dystans to 2 pętle po 750 metrów. Przez około pierwsze 400-500m było dość ciasno, natomiast później rozciągnęła się grupa i płynęło się bardzo swobodnie.
Etap pływacki zakończyłem z całkiem niezłym czasem: 30:38, ale szczerze mówiąc który byłem w stawce to nie wiem. Pobiegłem do strefy zmian.
Rower
Etap rowerowy od pierwszych metrów mnie zaskoczył - trasa dość wąska, stroma, po ostrych kamieniach, zapowiadała się walka. Wystarczyło, że jedna osoba nie była w stanie podjechać pod wzniesienie lub straciła równowagę, a kolejne za nią też musiały zwalniać czy nawet się zatrzymywać.
Strome podjazdy przeplatane były leśnym ścieżkami na których można było rozwinąć większe prędkości. Na jednej z takich ścieżek przegapiliśmy z grupą sześciu zawodników skręt do lasu i straciliśmy kilka minut zanim wróciliśmy na trasę.
Nie minęło wiele czasu i ... dystansu i pojawiły się pierwsze problemy, na jednym z ostrych zjazdów przebiłem sobie przednie koło i musiałem kontynuować trasę z "kapciem" - a było tego jeszcze trochę, bo pozostawało 15km pierwszego okrążenia i pełne drugie okrążenie - 18km.
Jechało się odczuwalnie wolniej niż konkurencja, ale nie było źle. Z czasem jednak zaczynałem to odczuwać w nogach i pomyślałem sobie "gorzej być już nie może". I to chyba był mój błąd, bo los pokazał mi, że zawsze może być gorzej.
Dokładnie w tym samym miejscu, w którym na pierwszej pętli złapałem gumę, złapałem ją po raz drugi - tym razem na tylnim kole. Od tego momentu trudno było to nazywać w ogóle jazdą.
Szczerze mówiąc zastanawiałem się czy w takim wypadku jest w ogóle sens walczyć, ale nie po to jedno okrążenie przejechałem z gumą, żeby zrezygnować.
Ostatnie 10 km było już jednak walką z czasem, dosłownie minuty mnie dzieliły od limitu czasowego jaki przeznaczony został na pływanie oraz rower. Na szczęście na 8 minut przed zamknięciem strefy udało mi się doczłapać z moim zdewastowanym rowerem.
Bieg
W końcu - tak sobie pomyślałem opuszczając strefę zmian i zostawiając rower (albo jego wrak) na wieszaku. Ruszyłem w pogoń za zawodnikami , którzy przegonili mnie w końcówce roweru, bo tylko tych była szansa dogonić. Trasa to 2 pełne pętle i kawałek trzeciej z odbiciem na metę. Na każdej pętli dwa strome podejścia, bo podbiec się nie dało i meta.
I na mecie pozostawało jedynie się zastanawiać - jak by mi poszło, gdyby nie pech na rowerze. Z pływania jak najbardziej mogłem być zadowolony, bieg także był przyzwoity ... tylko ten rower pozostawiał niesmak.
Jedno jest pewne - na XTerre na pewno wrócę, kiedy i gdzie - tego jeszcze nie wiem, ale poprawka na Zakrzówku za rok jest bardzo realną opcją.
Na koniec oczywiście dziękuję za wsparcie na trasie zawodów - Kasia + rodzice, którzy po raz pierwszy na żywo mieli okazję obserwować triathlon, a także wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki wirtualnie.
Przemyślenia przed startem
Szczerze mówiąc nie wiedziałem czego się spodziewać po trasie, ale mój rower, delikatnie mówiąc, odstawał od pozostałych maszyn z grubymi oponami, co najmniej dwa razy szerszymi niż moje. Średnia wieku jednak wychodziła około 40 lat, wiec nie przewidywałem dużej konkurencji w mojej kategorii wiekowej.
Pływanie
Pływanie odbywało się w zalewie, który powstał po zalaniu starego kamieniołomu wapienia. Dzięki czemu woda była lazurowa i bardzo przyjemna. Temperatura wynosiła ponad 22*C przez co zabronione było pływanie w piankach. Start był z wody i nastąpił zaskakująco szybko - do tego stopnia, że niektórzy jeszcze się znajdywali w wodzie. Dystans to 2 pętle po 750 metrów. Przez około pierwsze 400-500m było dość ciasno, natomiast później rozciągnęła się grupa i płynęło się bardzo swobodnie.
Etap pływacki zakończyłem z całkiem niezłym czasem: 30:38, ale szczerze mówiąc który byłem w stawce to nie wiem. Pobiegłem do strefy zmian.
Rower
Etap rowerowy od pierwszych metrów mnie zaskoczył - trasa dość wąska, stroma, po ostrych kamieniach, zapowiadała się walka. Wystarczyło, że jedna osoba nie była w stanie podjechać pod wzniesienie lub straciła równowagę, a kolejne za nią też musiały zwalniać czy nawet się zatrzymywać.
Strome podjazdy przeplatane były leśnym ścieżkami na których można było rozwinąć większe prędkości. Na jednej z takich ścieżek przegapiliśmy z grupą sześciu zawodników skręt do lasu i straciliśmy kilka minut zanim wróciliśmy na trasę.
Nie minęło wiele czasu i ... dystansu i pojawiły się pierwsze problemy, na jednym z ostrych zjazdów przebiłem sobie przednie koło i musiałem kontynuować trasę z "kapciem" - a było tego jeszcze trochę, bo pozostawało 15km pierwszego okrążenia i pełne drugie okrążenie - 18km.
Jechało się odczuwalnie wolniej niż konkurencja, ale nie było źle. Z czasem jednak zaczynałem to odczuwać w nogach i pomyślałem sobie "gorzej być już nie może". I to chyba był mój błąd, bo los pokazał mi, że zawsze może być gorzej.
Dokładnie w tym samym miejscu, w którym na pierwszej pętli złapałem gumę, złapałem ją po raz drugi - tym razem na tylnim kole. Od tego momentu trudno było to nazywać w ogóle jazdą.
Szczerze mówiąc zastanawiałem się czy w takim wypadku jest w ogóle sens walczyć, ale nie po to jedno okrążenie przejechałem z gumą, żeby zrezygnować.
Ostatnie 10 km było już jednak walką z czasem, dosłownie minuty mnie dzieliły od limitu czasowego jaki przeznaczony został na pływanie oraz rower. Na szczęście na 8 minut przed zamknięciem strefy udało mi się doczłapać z moim zdewastowanym rowerem.
Bieg
W końcu - tak sobie pomyślałem opuszczając strefę zmian i zostawiając rower (albo jego wrak) na wieszaku. Ruszyłem w pogoń za zawodnikami , którzy przegonili mnie w końcówce roweru, bo tylko tych była szansa dogonić. Trasa to 2 pełne pętle i kawałek trzeciej z odbiciem na metę. Na każdej pętli dwa strome podejścia, bo podbiec się nie dało i meta.
I na mecie pozostawało jedynie się zastanawiać - jak by mi poszło, gdyby nie pech na rowerze. Z pływania jak najbardziej mogłem być zadowolony, bieg także był przyzwoity ... tylko ten rower pozostawiał niesmak.
Jedno jest pewne - na XTerre na pewno wrócę, kiedy i gdzie - tego jeszcze nie wiem, ale poprawka na Zakrzówku za rok jest bardzo realną opcją.
Na koniec oczywiście dziękuję za wsparcie na trasie zawodów - Kasia + rodzice, którzy po raz pierwszy na żywo mieli okazję obserwować triathlon, a także wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki wirtualnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz