Krótka relacja z pierwszego triathlonu w tym sezonie. Równie krótka jak i same zawody, które odbywały się na dystansie 200m pływania, 10km roweru oraz 5km biegu.
Na zawody zdecydowałem się jakiś miesiąc, może dwa przed startem. Decyzja była dość łatwa - krótki dystans, dobre przetarcie przed sezonem, stosunkowo niska opłata startowa jak na zawody triathlonowe (60zł), start praktycznie pod domem.
Od razu na wejściu można było zauważyć, że zawody rozgrywane są w mocno koleżeńskiej i kameralnej atmosferze, co zdecydowanie sprzyjało przetarciu na początku sezonu. "Bez presji, bez spiny Panowie, na luzie i po piwo" - mniej więcej tak można było opisać czas przed startem.
Rower wstawiłem do strefy zmian, powoli naszykowałem rzeczy, przebrałem się - nie pamiętam kiedy ostatni raz startowałem bez pianki, chyba jak jeszcze jej nie miałem w 2012 roku. Tutaj był to po prostu wybetonowany akwen wodny, w dodatku z bezpieczną głębokością - gdyby ktoś dostał z łokcia lub pięty między żebra. Temperatura idealna - 25*C, woda około 18*C.
Przybył także mój support - Kasia i Pilas. Tak więc powoli można było się udać na odprawę techniczną i szykować do startu - 10 minut! W wodzie ponownie luźna atmosfera, ale dało się wyczuwać lekką nerwowość przed startem. Zakładając, że będzie spokojnie ustawiłem się w pierwszej linii startowej i przygotowywałem się do startu... 10, 9, 8, ... 3, 2, 1... i poszli!
Na początku spokojnie, ale z czasem robiło się ciasno i .. koleżeńskie obietnice zostały na brzegu. Krótki dystans spowodował, że zaraz był nawrót i zaczęło się rozluźniać. Niestety luz w moim przypadku oznacza zgubę, tak było i tym razem... w drodze powrotnej na 100m ... zabłądziłem, tzn. spłynąłem na bojki z lewej strony. Szybko się ogarnąłem i dotarłem do brzegu, a zarazem do strefy zmian - myślę, że zajmowałem miejsce w drugiej dziesiątce.
Strefa zmian raczej bez problemowo, nie było z resztą za wiele do roboty - ściągnąć czepek, okularki, wytrzeć stopy, ubrać buty, kask i ... brać rower. Dwie osoby zostawiłem w strefie i ruszyłem na rower. Początek dość mocno, więc przegoniłem 2-3 osoby, ale po pierwszych trzech kilometrach mniej więcej tempo się wyrównało i "znałem swoje miejsce w stawce".
Drugie okrążenie minęło dość podobnie, dałem się przegonić dwóm zawodnikom, przeganiając jednego. Wpadłem do strefy zmian, zostawiłem rower i pomknąłem na ostatni etap - bieg. Ponownie początek mocno, znów dwóch zawodników za mną.
Nie było po co się oszczędzać - ale nie było też co przesadzać. Trzymałem więc dość dobre tempo około 4.15 min / km, widząc w oddali kolejnych zawodników na wyższych pozycjach. Pierwsze dwie osoby minąłem na 3-cim kilometrze, do kolejnych miałem 250 metrów straty i ... towarzysza na plecach.
Ostatni kilometr trasy to dość grząskie, wąskie i nierówne alejki co wyjątkowo mi sprzyjąło, dzięki czemu przegoniłem dwóch zawodników, nie potrafiąc pozbyć się jednak tego, który cały czas siedział mi na ogonie. Po kolejnych metrach byłem już pewny, że zaatakuje na ostatniej prostej i ... tak się też stało. 300 metrów do mety, a rywal powoli zaczyna mnie wyprzedzać i przyśpieszać, postanowiłem więc dać mu się wyprzedzić, ale nie dać się oddalić i przygotować na ostateczny finisz. Miał on miejsce na jakieś 50-80 metrów przed metą, gwałtownie przyśpieszyłem nieznacznie wyprzedzające mojego rywala, próbował walczyć, ale nie był na taki zryw przygotowany i jako pierwszy minąłem pierwszą matę pomiarową. I zwolniłem... myślące, że to już meta, dając się wyprzedzić ponownie i mijając faktyczną linie mety na przegranej pozycji.
Moje zadowolenie na mecie jednak było duże - zawody ukończone z dobrym czasem, w przyzwoitym stylu, dobry finisz i miejsce w pierwszej dziesiątece jak się później okazało.
Zawody fajnie zorganizowane, bez tłumów, idealne na trening.
Na zawody zdecydowałem się jakiś miesiąc, może dwa przed startem. Decyzja była dość łatwa - krótki dystans, dobre przetarcie przed sezonem, stosunkowo niska opłata startowa jak na zawody triathlonowe (60zł), start praktycznie pod domem.
Od razu na wejściu można było zauważyć, że zawody rozgrywane są w mocno koleżeńskiej i kameralnej atmosferze, co zdecydowanie sprzyjało przetarciu na początku sezonu. "Bez presji, bez spiny Panowie, na luzie i po piwo" - mniej więcej tak można było opisać czas przed startem.
Rower wstawiłem do strefy zmian, powoli naszykowałem rzeczy, przebrałem się - nie pamiętam kiedy ostatni raz startowałem bez pianki, chyba jak jeszcze jej nie miałem w 2012 roku. Tutaj był to po prostu wybetonowany akwen wodny, w dodatku z bezpieczną głębokością - gdyby ktoś dostał z łokcia lub pięty między żebra. Temperatura idealna - 25*C, woda około 18*C.
Przybył także mój support - Kasia i Pilas. Tak więc powoli można było się udać na odprawę techniczną i szykować do startu - 10 minut! W wodzie ponownie luźna atmosfera, ale dało się wyczuwać lekką nerwowość przed startem. Zakładając, że będzie spokojnie ustawiłem się w pierwszej linii startowej i przygotowywałem się do startu... 10, 9, 8, ... 3, 2, 1... i poszli!
Na początku spokojnie, ale z czasem robiło się ciasno i .. koleżeńskie obietnice zostały na brzegu. Krótki dystans spowodował, że zaraz był nawrót i zaczęło się rozluźniać. Niestety luz w moim przypadku oznacza zgubę, tak było i tym razem... w drodze powrotnej na 100m ... zabłądziłem, tzn. spłynąłem na bojki z lewej strony. Szybko się ogarnąłem i dotarłem do brzegu, a zarazem do strefy zmian - myślę, że zajmowałem miejsce w drugiej dziesiątce.
Strefa zmian raczej bez problemowo, nie było z resztą za wiele do roboty - ściągnąć czepek, okularki, wytrzeć stopy, ubrać buty, kask i ... brać rower. Dwie osoby zostawiłem w strefie i ruszyłem na rower. Początek dość mocno, więc przegoniłem 2-3 osoby, ale po pierwszych trzech kilometrach mniej więcej tempo się wyrównało i "znałem swoje miejsce w stawce".
Nie było po co się oszczędzać - ale nie było też co przesadzać. Trzymałem więc dość dobre tempo około 4.15 min / km, widząc w oddali kolejnych zawodników na wyższych pozycjach. Pierwsze dwie osoby minąłem na 3-cim kilometrze, do kolejnych miałem 250 metrów straty i ... towarzysza na plecach.
Ostatni kilometr trasy to dość grząskie, wąskie i nierówne alejki co wyjątkowo mi sprzyjąło, dzięki czemu przegoniłem dwóch zawodników, nie potrafiąc pozbyć się jednak tego, który cały czas siedział mi na ogonie. Po kolejnych metrach byłem już pewny, że zaatakuje na ostatniej prostej i ... tak się też stało. 300 metrów do mety, a rywal powoli zaczyna mnie wyprzedzać i przyśpieszać, postanowiłem więc dać mu się wyprzedzić, ale nie dać się oddalić i przygotować na ostateczny finisz. Miał on miejsce na jakieś 50-80 metrów przed metą, gwałtownie przyśpieszyłem nieznacznie wyprzedzające mojego rywala, próbował walczyć, ale nie był na taki zryw przygotowany i jako pierwszy minąłem pierwszą matę pomiarową. I zwolniłem... myślące, że to już meta, dając się wyprzedzić ponownie i mijając faktyczną linie mety na przegranej pozycji.
Moje zadowolenie na mecie jednak było duże - zawody ukończone z dobrym czasem, w przyzwoitym stylu, dobry finisz i miejsce w pierwszej dziesiątece jak się później okazało.
Zawody fajnie zorganizowane, bez tłumów, idealne na trening.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz