Pierwszy wspominanych przeze mnie bardziej "istotnych" startów już za mną. XIV Półmaraton Żywiecki odbył się w minioną niedzielę. Start był poprzedzony dość długą przerwą w zawodach z mojej strony i miał być potraktowany treningowo, no właśnie, miał być...
Przed startem, z Wojtkiem i Damianem
Oczywiście atmosfera zawodów i ten tłum (ponad 1100 zawodników - rekord frekwencji tej imprezy) nie pozwolił mi w ogóle trzymać planowanego tempa "treningowego".
Z powodu złego ustawienia na starcie musiałem rozpocząć od slalomu pomiędzy zawodnikami, który trwał przez pierwsze 2-3 kilometry. Później na trasie już było swobodnie, a ja dalej trzymałem swoje "dzisiejsze" (już nie treningowe, zdawałem sobie z tego sprawę, tempo). Po 5km czas wskazywał na 0:20:34 (4:07/km), ale dopiero od tego momentu trasa zaczynałą pokazywać swoje prawdziwe oblicze - przyjemne zbiegi przeplatane podbiegami, może biegiem górskim ciężko to nazwać, ale do płaskich tras droga wiodąca wokół jeziora Żywieckiego zdecydowanie nie należała. Na 10km czas dalej był dobry, a ja nadal w formie 0:41:59 (4:12/km) jednak zaczęły się odzywać ścięgna Achillesa. Tempo na drugiej "piątce" spadło o 10sek/km. Byłem już jednak na półmetku, minąłem zaporę w Tresnej i ... zaczęły się schody, a raczej podbiegi i zbiegi, które co raz boleśniej odczuwałem. Powtarzałem sobie, że już bliżej niż dalej i dotarłem do 15km - 1:03:44 (4:15/km). Wciąż było nieźle, jednak czułem, że tempo znacznie spada... a nogi co raz bardziej bolą, plecy też odczuwały nieprzyjemne podbiegi. Tylko czas bawił się nienajgorzej i cały czas uciekał. Gdzieś na 16-tym i 17-tym kilometrze przyszedł kryzys... było co raz gorzej, do tego stopnia, że w pewnym momencie miałem ochotę odpuścić, przejść do marszu... wiedziałem, że korzystny wynik oddala się w podskokach, a ja co raz bardziej zwalniam. Czułem, że wpadnę na metę i nie będę mógł się ruszyć, ale coś ciągle pchało mnie do przodu. Zdecydowanie biegłem głową, która próbowała oszukać mięśnie, do tego włączało się serce, które nie pozwalało przejść do marszu i ... jakimś cudem dotarłem na metę (mimo zmęczenia i bólu wszystkiego zrywam się na sprint w końcówce, broniąc się przed atakiem dwóch innych zawodników, czym wywołuję aplauz publiczności). Czas? Jestem w szoku - 1:32:30, byłem przekonany, że biegnę na wynik nie lepszy niż 1:40... Ostateczne tempo 4:23/km... widać jak bardzo spadło w ciągu ostatnich 6km, ale i tak rezultat zaskakująco dobry.
Finisz
Kilka słów podsumowania... zdewastowałem sobie organizm tym biegiem ale już doszedłem do siebie. Wynik jednak pozostaje. Cieszy tempo na półmetku i fakt, że trasa do łatwych nie należała. Bieg pokazał, że jest możliwość na poprawę życiówki, może nie jakiś zawrotny czas, ale sekundy mają znaczenie. Udowodniłem sobie także, że potrafię walczyć do końca, a... "Ból jest tylko chwilowy...".
Już jutro startuje w Nocnym Rajdzie na Orientację w Dąbrowie Górniczej. Co to będzie nie wiem, pierwszy mój indywidualny start na orientacje, mam nadzieję, że się nie pogubię. Traktuje to zdecydowanie jako "treningową formę rozrywki", bo najważniejsze jest czerpać radość z tego!
Przy okazji informuje, że wystartuję także na 10km w Częstochowie 13 kwietnia. Kolejne cele, tak więc "Manos a la obra!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz