Start w Silesiamanie w Katowicach miał być zwieńczeniem mojego Triple
Ironman Challenge, jednak trochę się przeliczyłem, a może poszedłem po rozum do
głowy i trochę odpuściłem przed zawodami (dziękuję Kasiu!) i opłaciło się. Do
końca wyzwania pozostały 4 dni, a do pokonania: pływanie (2km), rower (35km) i
bieganie (16km) - podsumowanie napiszę początkiem września. Teraz czas na
podsumowanie mojego startu.
Nie nastawiałem się na konkretny czas podczas zawodów, chciałem je przede
wszystkim ukończyć, czego nie udało mi się zrobić w zeszłym roku. Przyszła
pora, żeby sobie coś udowodnić. Całe przygotowania bazowały na moim wyzwaniu
Triple Ironman Challenge, więc nie trenowałem według ścisłej rozpiski, a
wychodziłem wtedy kiedy miałem czas i kiedy miałem na to ochotę, z zachowaniem
odpowiednich objętości treningowych.
Tym razem na zawody w ramach mojego 1-osobowego team'u wsparcia wybrał się
tata. Kasia z Kubą zostali z powodu pogody w domu.
W przeciwieństwie do zeszłego roku było chłodno (około 13*C) i zamiast
słońca podczas praktycznie całych zawodów towarzyszył nam deszcz. W
przeciwieństwie do większosći zawodników cieszyła mnie ta pogoda, ponieważ
prawdopodobieństwo, że się odwonię malało przy tej pogodzie. Nie miała ta
pogoda jednak dla mnie samych zalet, poza wzięciem worka na śmieci, żeby mieć
czy przykryć worek w strefie zmian, nie byłem kompletnie przygotowany do tej
pogody "taktycznie", ale o tym później.
Większość z nas twierdziła zgodnie, że część pływacka będzie
najprzyjemniejszą z części podczas czasu zawodów. Było w tym trochę prawdy, bo
grzały nas pianki, i tak byliśmy mokrzy, a temperatura wody tego dnia była
wyższa niż temperatura powietrza.
Tradycyjnie, bogaty w doświadczenia, ustawiłem się szeroko na linii startu,
mniej więcej w trzecim rzędzie startujących. Start był dość spokojny, nie było
ścisku, ale mimo wszystko na pierwszych 200-300 metrach co jakiś czas
"trafiało się" na innych zawodników.
Pływanie szło mi dość sprawnie i przyjemnie, zdarzało się kilka razy
delikatnie zboczy z trasy, ale w miarę na bieżąco mogłem korygować kierunek.
Niestety w wodzie ciężko było mi określić czy znajduję sięw pierwszej grupie
zawodników czy może zamykam stawkę.
Kończąc pływanie czułem się bardzo dobrze i gdyby trzeba było dalej płynąć
to byłbym chętny. To jednak był koniec pływania i pobiegłem do strefy zmian.
T1 (z resztą podobnie jak T2) to coś co kompletnie mi nie wyszło na tych
zawodach. Tak kiepsko przygotowanego stanowiska w strefie zmian chyba nigdy nie
miałem. Wszystko schowane w torbie (żeby nie zmokło) i właściwie brak
konkretnego planu co ubrać na taką pogodę. O ile ściąganie pianki poszło mi w
miarę sprawnie, o tyle znalezienie w torbie rzeczy, spakowanie żeli i batonów,
ubranie termoaktywnej koszulki, która była zostawiona na lewo i wciągnięcie
skarpetek, sprawiło, że w strefie zmian spędziłem jakieś 5 minut...
Rower rozpocząłem po jakichś trzech pierwszych kilometrach od wywrotki...
na zakręcie. Z powodu deszczu asfalt był śliski, niby zwolniłem na zakręcie, bo
zakręt miał 90*, jednak koła straciły przyczepność i przejechałem się na boku
po asfalcie. Dobrze, że nie jechało nic naprzeciwko. Dodatkowo jeszcze dostałęm
reprymendę od wracających (prawdopodobnie z kościoła) dwóch starszych pań:
"I po co tak pędzisz, już spadłeś przez to na setne miejsce! Tak ścigać
się w niedzielę? Kto to widział..."
Po założeniu łańcucha, szybko się pozbierałem i popędziłem dalej. Na własne
oczy widziałem jeszcze cztery wywrotki na tym zakręcie, także myślę, że
conamniej dwucyfrowa liczba wywrotek miała tam miejsce. Adrenalina robiła
swoje, a dodatkowe emocje pojawiały się, kiedy człowiek rozpędzał się do ponad
40km/h i pędził po śliskim asfalcie w kierunku mety.
Obawiałem się, że kryzys przyjdzie na trzecim albo czwartym okrężeniu, ale
nic takiego nie miało miejsca. Głowę zajmowałem liczeniem zawodników przede
mną, mijających mnie z naprzeciwka i ściganiem się z innymi. Ostatnim śliskim
punktem było miejsce zejścia z roweru i zbiegnięcia do strefy zmiany - co
niektórzy hamowali na barierkach.
Druga strefa zmian poszła mi niewiele lepie niż pierwsza. Po rowerze nie
czułem w ogóle stóp, ze względu na deszcz od początku jechaliśmy w
przemoczonych butach i skarpetkach, które z każdym kolejnym kilometrem marzły.
W strefie zmian więc wycisnąłem wodę ze skrpetek (bo oczywiście na zmianę nie
wziąłem żadnych), przebrałem się trochę i ruszyłem na bieg.
Po rowerze wiedziałem, że będzie dużo lepiej niż przed rokiem. Tak też
faktycznie było, pierwsze okrążenie poszło dość sprawnie, drugie jeszcze też
mimo, że trasa była męcząca psychicznie ze względu na "patelnię" i
"agrafkę". Podczas trzeciego okrążenia przyszedł lekki kryzys, coraz
bardziej bolały łydki, udało się jednak przetrwać. Ostatnie okrążenie to bieg
głową i walka o to, by pierwszy raz ukończyć bieg na dystansie 1/2 IM bez
przechodzenia do marszu (za wyjątkiem punktów żywieniowych) - udało się!
Udało się i to w całkiem niezłym czasie - łącznie: 5:43:44, czyli lepiej
niż przed dwoma laty Ironman Gdynia!
Analiza czasów poszczególnych etapów w porównaniu z poprzednimi startami
już wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz